Włodzicka Góra dwudziesty szósty szczyt do Korony Sudetów Polskich
kwiecień 10, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Dzień wcześniej mieliśmy wspaniały spacer, w zmiennych warunkach, ale na skróty w Górach Bialskich i Złotych. Teraz przyszedł czas dla duszy. Tak pięknych, wiosennych gór w Sudetach nie ma zbyt wiele. De facto są jedne jedyne. Nazywają się Wzgórza Włodzickie i były po raz kolejny naszym faworytem, w tak ciepły dzień jak ten. W tak nie-wiosenny dzień.
Kiedyś przez przypadek trafiliśmy tam w maju, gdy kwitły drzewa owocowe, pamiętające jeszcze czasy z przed wojny. Było wow i te szwendanie się między nimi, było ukojeniem, potężnym. Tym razem przypadku nie było, wiedzieliśmy że powinniśmy iść właśnie teraz od Nowej Rudy do wieży na Włodzickiej Górze i z powrotem… i poszliśmy.
Tym razem od samego początku ustalone było, że w środę ma być deszcz, że niedziela to wypadek przy pracy z tymi 28C ciepła i Kamil jakoś to zaakceptował. Dla Janka drugi dzień w górach zawsze jest lepszy niż pierwszy, więc humor dopisywał. Wystartowaliśmy na skróty do grani, można tak powiedzieć i od razu nasuwało się myślenie o dobrym niebie. Było błękitne nad nami, gdy ziemia zielona i czerwona. Niesamowicie to grało, jak zwykle.
Kamil tak się rozluźnił, że szedł uśmiechnięty i nie szło go zatrzymać. Za to było widać to z daleka. I dobrze, że czasami się zatrzymywał, bo wydawało się, że nie ma tutaj jakiś specjalnych przewyższeń, a jednak były, prawie takie same jak dzień wcześniej, choć góry znacznie niższe.
Janek wciąż miał w głowie “włączony” GPS i ciągle było: “Tato pokaż mapę?” “Gdzie Pisztyk?” No i sprawdzaliśmy co 100 kroków mapę i Pisztyka, którego choć jeszcze nie było widać, to trzeba było szukać. Widać było, że dzień bez Pisztyka się nie uda :)
Janek przez chwilę był zainteresowany Górami Sowimi, które ciągnęły się obok nas. Nawet był gotowy do sprawdzenia, gdzie jest Wielka Sowa. U Kamila “Sowa” to chyba jakaś kara, bo jak o niej słyszy…to przyspiesza. W końcu jednak się zatrzymał. Tak za nim już się pojawiła Włodzicka Góra. Jednak ważniejszy jeszcze przez chwilę był Pisztyk!
Janek był zaskoczony, gdyż pojawiła się tabliczka z Pisztykiem, w stosunku do ostatniego razu, nie na tym drzewie co trzeba, ale koniecznie trzeba było zrobić zdjęcie! Kamil za to nie robił sobie z Pisztyka nic, tylko gonił do drugiego drzewa, te które zawsze było Pisztykiem z drzewem szubienicznym. Przy czy, dla niego ważniejsze było to, że tam było skrzyżowanie szlaków.
No i było, choć bardziej zaskoczyły patrzące na nas białe krowy. Janek o ile napotkane dwa psy jednoznacznie omijał, to co do krów okazał zainteresowanie…do czasu gdy one wykazały zainteresowanie nami. Jakoś dziwnie Rodzina zgodnie przyspieszyła, byle do lasu :)
…a tam jedno podejście, drugie i nawet mała skarpa, tutaj Włodzicka Góra to pionowa ściana w dół. W końcu pojawiła się pierwsza tabliczka (było zdjęcie), wieża i ta nasza “stara tabliczka”. Wszystko było na miejscu i Rodzina osiągnęła cel…śniadanie na łonie natury z zieloną herbatą.
Najważniejsza była jednak, niespodzianka, pieczątka z wieży. Fajna i byliśmy bardzo tym faktem zaskoczeni. Przymocowana na “stałe” czyniła dzień od razu lepszym! Nawet dwa razy lepszym, jak chciało się :)
Nie było od czego odpoczywać, wyprawa była przednia. Nie było zmęczenia, choć upał był odczuwalny. Trzeba było jednak wracać. Jak było dobrze, było widać po zbiegających z górki chłopakach.
Tylko nie było chętnych na ich gonienie, bo przecież były wspaniałe kwiatki, które występują tylko teraz.
Wydawało się, że powrót jest przewidywalny. Czyli wracamy i pod koniec robimy jakiś skrót. Nie wzięliśmy pod uwagę, że każdy z naszych synów to indywidualista. Zatem jeden wybrał samotną wyprawę górą, drugi samotną wyprawę dołem…a my za nimi. Zrobiło to na nas wrażenie. Każdy z nich dumny ze swoich decyzji,m uśmiechnięci i odważni. Jak życie potrafi zaskakiwać, nieprawdaż?
Dobrze, że na koniec drogi synów się zeszły i mogliśmy zdecydowanie sobie wszystko skrócić. Zejście jakie wybraliśmy poprowadziło nas Górniczym Szlakiem Młoteczkowym prosto do Jawornika a potem do Nowej Rudy. Janek zafascynowany “młoteczkami” górniczymi szedł i nie patrzył na psy, koty, krowy, tylko na “młoteczek”. Skrót pokazał zatem swoją inną stronę, choć końcówka po asfalciku nie była już tym co lubimy najbardziej.
Okazało się, że też nie był to taki skrót do końca. Było tyle samo kilometrów co na wejściu, aż znów mapy.cz się zbuntowały. My za to nie. Odpoczęliśmy i zobaczyliśmy, to co jest najpiękniejszego w tych górach…inność wynikającą z ich historii. To był dobry dzień, choć drzewa dopiero będą kwitły na tych wysokościach w najbliższym czasie i tego szkoda, bo może to nas tym razem ominąć. Szkoda.
https://www.zespoldowna.info/p