Wołowa Góra…a potem na obiad.
listopad 7, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Janek chciał do restauracji na obiad. Zgodziliśmy się, tylko do tej restauracji musiał dojść. Tak zdobyliśmy Wołową Górę, dominanta absolutnego nad Kowarami.
Podjechaliśmy do Kowar Podgórze. Pierwszy raz tej jesieni mieliśmy mrozik i to taki przenikliwy…ale cel był słuszny:”Janek idziemy do restauracji jak chciałeś!”. Dziecko uśmiechnięte, tylko gdzie ta restauracja jest? “Janku na górze, musimy dojść do Przełęczy Okraj!” padły wyjaśnienia.
Dziecko zaakceptowało, wyszło….i popsuło się. Przepraszam. Wróciło do tego co było jak zawsze….człapiemy, jesteśmy na końcu…i wszyscy niech idą, a ja nie. Tak bym opisał tą sytuację….a tu trzeba było mocno zdobywać przestrzeń
No i jak zwykle mamy dwoistość w domu. Kamil na górze, Janek na dole…a przecież kilka dni temu nie szło go dogonić! Oj słabo to wyglądało. Sapał, wzdychał i człapał.
Popatrzyliśmy na piękne Rudawy z tej strony, wczołgaliśmy się na drogę leśną trawersującą na mapie Kowarski Grzbiet i tak zastanawialiśmy się, co z tym Jankiem będzie…a on człapał niemiłosiernie.
Nie było tutaj szlaków. Jednak na każdym skrzyżowaniu mieliśmy “znaki własne” z Kowar. Nie były precyzyjne, ale pozwalały nam kierować się we właściwą stronę. Najważniejsze, że chłopaki mieli dobry humor.
Dla Kamila i Asi była to rozgrzewka po przerwie, więc miało być łatwo. Dla Kamila było za łatwo i to zdecydowanie jak się okazało. Nie było też skrótów i skrzyżowań, więc Kamil nam zniknął…a Janek człapał…choć szedł do restauracji, no i niech będzie ta Wołowa Góra.
W końcu pojawił się nasz szlak na Łysą Górę. Od niej mieliśmy zrobić sobie skrót na Wołową Górę.
Mieliśmy już iść szlakiem, a nie leśną drogą. Niestety dalej mieliśmy “parkowy dukt” co nie ułatwiało przejścia, bo było dla Janka za nudne, a za łatwe dla Kamila.
Doszliśmy do Łysej Góry, która w rzeczywistości nie była górą. Nie pozwoliliśmy na nudę i na Wołową postanowiliśmy iść już ścieżką, już górską. Janek przyspieszył.
W końcu było wow, bo ciepło, bo wysoko i ciekawie…tak by wyglądało to po Janku. Wołowa Góra z każdej strony imponowała, była tak wielka, że aż warto było zjeść śniadanie na tym pięknym wierzchołku, a miejsc było do wyboru kilka
My oczywiście patrzyliśmy na Śnieżkę, która już miała śnieg na swojej kopule!
“Tato, a gdzie restauracja?” oprzytomniałem od razu. “Idziemy synu!” i poszliśmy. Janek niestety nie zmienił się ani na chwilę. Włączył obok westchnień, “Gdzie jest restauracja?” i tak szliśmy na Okraj. A zimno było pieruńsko choć wyszliśmy na słońce.
O ile do góry wchodziliśmy na czuja, to schodziliśmy z oznaczeniami byle tylko do zielonego szlaku…a tam bez zmian. Kamil daleko z przodu, Janek daleko z tyłu.
Szło się w wilgoci, cieniu i zimnie…aż żal było patrzeć na nasłoneczniony szczyt Wołowej. Gdy w końcu weszliśmy na słońce, Janek krótko podsumował:”Jest przełęcz!” Skąd on to wiedział?
No i dziecko przyspieszyło! Wiedziało gdzie idzie, co będzie jeść i tylko to się liczyło!!! A tam studiowanie menu, tak jak by chciał zamówić coś innego, niż i tak zamówi
Wędrówka do restauracji zajęła nam ponad 3 godziny, prawie 9 km i prawie 600 metrów do góry. Dzieci były już przygotowane do obiadu powiedziałbym. Rozkosz trwała jednak dość krótko. Szybko chłopcy spałaszowali to co lubią w Czechach najbardziej!
Zjadły bardzo szybko i dopominały się szybko do auta. Zatem skrótem, żółtym szlakiem, którym nigdy nie chodziliśmy. I to była niespodzianka. I to była taka niespodzianka, że dobrze że nie wchodziliśmy nim do góry! Oj spocilibyśmy się maksymalnie, a głodni bylibyśmy na dwa obiady, a nie jeden. Jednak po takich stromiznach lepiej schodzić
Po “spadku” na żółtym, zaczęliśmy zbiegać czarnym. Bardziej prawidłowo: dzieci postanowiły zbiegać asfalcikiem, który prowadził do kopalni uranu. Oj miały fun!
Jak widać ostatnie bastiony Karkonoszy padają naszym łupem. Chłopcy chcieli restaurację…mieli ją, po przejściu ostatnich zakamarków jakich do tej pory nie zdobyliśmy w tym miejscu. Byliśmy nimi oczarowani…i już tak myślę, jakby to wykorzystać na przyszłość…nawet z restauracją
Nie umiałem tego opisać lepiej, ale Wołowa Góra to miejsce dla marzycieli. Puste, piękne, pełne widoków, kolorów. Gdybym tak usiadł to bym już nie wstał, tylko patrzył …