Wrota Chałubińskiego
marzec 8, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
W końcu stało się. Wrota Chałubińskiego to wąska przełęcz na wysokości 2 022 m npm w Wysokich Tatrach i jako cel należy do Turystycznej Korony Tatr. To było nasze pierwsze zimowe zdobywanie dwutysięczników!!!
Zawsze jak piszę o czymś, o czym nikt wcześniej mi nie mówił, nie przeczytałem, a jest w moim mniemaniu przełomowe, dokumentujące “a jednak jest to możliwe”, to wpadam w euforię sukcesu. Zapominam nagle ile wysiłku to wymagało, przez ile gór musieliśmy wcześniej przejść, by to się udało….a się udało Jankowi z zespołem Downa, mającemu 14 lat i jego bratu Kamilowi z autyzmem, razem z nami wejść na dwutysięcznik zimą, w śniegu!
Ale od początku! Nigdy by to się nie udało, gdyby nie tysiące kilometrów jakie chłopcy przeszli w górach. Nie udałoby się to bez suplementacji i naszej wiary w ich możliwości. Nie udało by się bez rozgrzewki w Pieninach, gdzie Palenica dała nam popalić a potem Wysoki Wierch i Łaźnia Skała. To była świetna zaprawa.
https://www.zespoldowna.info/wysoki-wierch.html
Długo zastanawialiśmy się, co wybrać na nasz pierwszy dwutysięcznik zimą. Mało brakowało, aby był to Beskid…ale idąc przez Goryczkową Czubę w wietrze, podchodząc na Kasprowy Wierch “zużyliśmy” wszystkie siły i nie doszliśmy na Beskid, choć był tuż tuż.
https://www.zespoldowna.info/goryczkowa-czuba.html
My nie lubimy asfaltów. Nie lubimy tłumów idących na Morskie Oko. W zimie nie ma asfaltu i nie ma tam takich tłumów. Wiedzieliśmy, że idziemy tam, a potem…wybór był między Wrotami, a Szpiglasowym Wierchem. Zdecydowaliśmy się na Wrota z jednego powodu: tam można dojść jedynie od Morskiego Oka…a w lecie piarg jaki tam jest na bardzo stromym podejściu, jest bardzo trudny. Mieliśmy nadzieję, że zimą to wszystko po prostu będzie łatwe. Plan już był, czas by go zrealizować.
Już na początku było oczywiście inaczej, niż można było zaplanować. Najpierw ślisko, lód ze śniegiem na asfalcie zgodnie z planem. Jeszcze nie dojrzeliśmy do raków, bo tym razem na taką wyprawę zabraliśmy nie raczki, ale porządne raki. I dobrze się stało, bo pojawił się “suchutki” asfalt i większą część dojścia do Morskiego Oka w tej wersji musieliśmy pokonać.
Niestety do Polany Włosienica (2/3 drogi) ten asfalt nas męczył. Potem nagle weszliśmy w strefę zimy, no i Janek na początku stawiał się, bo nie chciał, a potem tylko popisywał się swoimi nowymi rakami, bo był lód i śnieg i trzeba było!!!
Doszliśmy w dobrym czasie do Morskiego Oka. Tam było picie i zdjęcie z zamkniętym oczami.
“Gdzie te Wrota?” pytał się Janek, bo nie mógł znaleźć żadnej informacji o tych Wrotach. Załapał, że ma to być żółty szlak na Szpiglasową Przełęcz. Jak tu jednak iść żółtym szlakiem, którego nie widać? Na tym polega uroda zimowego wędrowania.
Janek wyrwał się do przodu, bo po nudnym “asfalcie” wreszcie była przygoda. Zachował się przy tym nad wyraz roztropnie. Szedł po śladach jakie były widoczne na śniegu i dopytywał się czy to tędy…ale gnał do przodu. Wiedział, że za “czubkiem” czyli Mnichem jest nasz cel. Wydawało się to całkiem łatwe z tej perspektywy. Kamil nie był zainteresowany prowadzeniem, bo wciąż widział śmigłowiec ratunkowy i to go bardzo nakręcało. Trzeba było pooglądać te wszystkie manewry.
Szybko minęliśmy lawinowe źleby. Trochę nas zaskoczyło, że niektóre ślady prowadziły ostro do góry, ale ponieważ Janek prowadził, szliśmy wytyczoną ścieżką. Minęliśmy kosówki, a Janek wciąż prowadził i szedł jak wytrawny alpinista.
Mnie zaskakuje jedno i to samo stale: im trudniej tym ciekawiej. Nasze wczorajsze wędrowanie po Pieninach przydało się na pierwszym solidnym podejściu. Po pierwsze sprawdziliśmy, która z kilku tras jest najlepsza dla nas. Okazało się później, że wybraliśmy typowe podejście jakim prowadzi żółty szlak w lecie. Dzięki temu mogliśmy się uczyć, gdzie są Rysy z tyłu, Mięgusze nad nami, no i Mnich.
Po drugie trawersowanie nie było łatwe w takim śniegu. Choć mocno zmarznięty, był śliski, a Janek jakoś nie próbował walczyć z tym, tylko testował jak to jest na takim zimnym i śliskim śniegu…ale szedł dzielnie, tym razem za mną.
Trawers pod Mnicha, nie był trudny, ale kolosy gór, głębia doliny i mocne podejście robiły w całości wrażenie…a byliśmy tylko my i narciarze, którzy swoją drogą gdzieś jechali. Janka już nosiło, bo gdzie te Wrota. Idzie i idzie się, mocno do góry, a Wrót jak nie było tak nie było.
Jak już przyszły to w formie opisu szlaku, ale które to Wrota. W końcu Janek załapał: ta “przerwa” w grani to nasz cel…aha i poszliśmy, może nie za daleko, ale do przodu. Doszliśmy do początku Doliny za Mnichem. Skończyły się żarty. Kaski na głowę, okulary na oczy i do przodu do krainy skitourowców.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_za_Mnichem
Szliśmy przez Dolinę, która w lecie ma też stawy, a tutaj nawet nie widać było, gdzie miałyby być. Nie wydawało się, że popełniliśmy błąd wybierając Wrota na swój cel do momentu, gdy zauważyliśmy, że na tej “ściance zjazdowej” są punkciki i one wyglądają, jakby …chyba miały istotne problemy z poruszaniem się do góry.
Chyba tego jeszcze nie czuliśmy, ale powoli dochodziliśmy do “prawdy”. Atmosfera była bajeczna, ale była to cisza przed wysiłkiem.
Nie zaskoczył mnie w ogóle Kamil. Nie jest istotna jaka to jest góra, ważne jest by wejść, dostać śniadanie i odpoczywać. Zapadaliśmy się w śniegu, a każdy krok był trudny. Tempo Kamila jednak było krytycznie stałe. No i ktoś musiał iść razem z nim.
Rodzina nam się trochę rozciągnęła. Z tej perspektywy Mnich wyglądał nad nami jakby był do szybkiego zdobycia, choć tak nie jest. Ustaliliśmy z Asią, że wchodzimy w ten sposób, że ja wybieram drogę i prowadzę Kamila, a Asia z Jankiem idą za nami w odległości. Było to o tyle istotne, że na tak stromym podejściu jest to podstawowa wręcz zasada bezpieczeństwa.
Wrota Chałubińskiego były łatwe dopóki na nie się nie weszło. Podejście jak w Alpach. Śnieg trudny, choć zmrożony to wciąż śliski. Do tego Panowie narciarze postanowili sobie zjechać, choć widzieli nasze podejście. Śnieg jaki osuwali trafiał w nas. Byliśmy zaskoczeni ich zachowanie, ale w końcu postanowili poczekać na nasze przejście. Technicznie, nie wyobrażam sobie dzisiaj że wchodzilibyśmy na to podejście bez raków z kolcami atakującymi. One nas trzymały. Wszyscy byliśmy z tego faktu zadowoleni…ale ja z dwa razy zastanawiałem się jakby tutaj się poddać, jednak Kamil mi na to nie pozwalał!!! Szedł noga w nogę za mną, gdy ja mu mówiłem by odsunął się. On wciąż za mną i nie było wyjścia. Kamil bez zadyszki mnie poganiał, więc szedłem do góry do Wrót.
Tam czekała na nas nagroda. Widoki z przełęczy to jedno, ale sam fakt, że daliśmy radę to drugie. Kamil Mistrz bez oznak jakiegokolwiek zmęczenia. Janek swoim tempem…bez oznak zmęczenia. To było niesamowite popatrzyć w dół i powiedzieć, że weszliśmy w to miejsce! 12,2 km przejścia w ciągu prawie 6h i ponad 1 100 m do góry zimą! Warto było tego dokonać Rodziną!
Siedząc tam z nimi, wiedziałem że warto było wierzyć, że oni tam wejdą, a dzięki Asi byłem o tym przekonany, choć sam miałem co do siebie wątpliwości.
Odpoczywaliśmy, ale też trzeba było schodzić. Z góry nasze podejście wyglądało bardziej jak trasa zjazdowa, niż “zejście” ale nie było wyjścia. Znów w parach i w odstępach szliśmy w dół razem…no i znów im trudniej tym lepiej. Janek oczywiście pierwszy i zasady go nie interesują, choć muszą!
Kapitalnie radził sobie Kamil. Może mniej przebojowy od Jaśka, ale za to pragmatyczny. Zauważył, że zjazd na tyłku tez jest możliwy, to i jechał. Jak trzeba było schodzić tyłem to też to sam robił…a Jan odważnie w dół i to bez hamowania!!!
No i udało się. Widząc siłę Janka i zadowolenie Asi i Kamila mogłem być dumny tytułem tego, że znów MIELIŚMY SZANSĘ PRZEŻYĆ PRAWDZIWĄ PRZYGODĘ. Przy okazji zdobyliśmy 40 cel z 60 do Turystycznej Korony Tatr, a to już oznacza że mamy ją SREBRNĄ!
Zostawiliśmy Dolinę za Mnichem za nami z dobrym wspomnieniem. Niesieni tym sukcesem postanowiliśmy skorzystać ze skrótów jakie oferuje tylko zima. Nie szukaliśmy już szlaku, ale szliśmy najkrótszym przejściem, jakie nam się wydawało że jest.
Była okazja do lekcji geografii, gdyż Janek dopominał się gdzie są te Rysy.
Janek oczywiście odczytał wszystkie cele, jakie były opisane na wskaźnikach szlaków. Zatem od razu pojawiły się kolejne pytania. Ważne było to, że w dół miało być tylko 50 minut.
Skrót jaki zrobiliśmy zaskakiwał nawet nas. To co wyglądało mocno z dołu, z góry jakoś nas nie hamowało. Po prostu schodziliśmy. Janek bez obaw, Kamil najlepiej czuł się za Asią.
Wyzwaniem było zejście żlebami w dół do szlaku przy Morskim Oku. Najwięcej problemów napotkaliśmy na odcinku kosówki, gdzie nachylenie stoku było bardzo mocne. Nie można było schodzić udeptaną ścieżką bo nie dawała odpowiednej stabilnej podstawy, a wejście w śnieg kończyło się zjazdem.
Z ulgą dotarłem do szlaku…a moja Rodzina jakoś nie marudziła tak jak ja. Janek bardziej progresywny kazał iść szybciej. Kamil czując się już pewniej też przyspieszył, bo picie. Trzeba było gonić, bo słońce chowało już się za granią.
Udało się i dotarliśmy do schroniska w 30 minut…tylko o tej porze to było już bardzo dużo turystów. Nie było miejsca gdzie odpocząć, gdzie zjeść i pić. Musieliśmy zejść niżej. Tam ostatnia przerwa i w dół…już tylko w części lodem i śniegiem do końca “skrótów” przy Wancie a potem asfaltem.
Skrót nam się opłacić o ponad 1 km. W ciągu całego dnia w prawie 10h przeszliśmy ponad 23,3 km. Zadałem pytanie jednemu z ostatnich moich znajomych-lekarzy: Czy gdyby ktoś mu powiedział, że osoba z ZD przejdzie 23,3 km to by uwierzył?”
Oczywiście nie. Zatem jak doliczymy do tego, zimę i góry to wygląda to jeszcze bardziej nieprawdopodobne…a stało się, takie banalne gdy się o tym pisze, znacznie bardziej emocjonalne, gdy się to przeżywa idąc.
Chciałbym bardzo podziękować nauczycielom i Klasie Janka za to jak zareagowali na ten sukces, bo to jest sukces.
Oczywiscie ze sukces! Pozrawiam i zazdroszcze.