Zabroń mi wreszcie!

wrzesień 1, 2010 by
Kategoria: Wychowanie

image

Będąc na wakacjach starałem się przekonać przede wszystkim siebie i moją żonę, że wobec mojego autysty i ZD nie można w żadnej kwestii stosować taryf ulgowych. One nie pomagają im, a powodują rozkapryszenie i budowanie sztucznych i niepotrzebnych “tarcz” wyjaśniających zachowanie dzieci. Przyjeżdżam i znajduję artykuł autorstwa Agnieszki Jucewicz. Polecam!

Jeśli dzieciom pozwala się na wszystko w imię tzw. niekrępowania wolności czy bezstresowego wychowania, to one zaczynają eskalować swoje różne ekstremalne zachowania po to, by te granice wreszcie się pojawiły. Testują rodziców, żeby wzbudzić jakąś reakcję, bo granice dają im poczucie bezpieczeństwa – rozmowa z psychologiem Andrzejem Wiśniewskim.

Co by pan powiedział o rodzinie, w której trzylatek decyduje o tym, kiedy idzie spać, gdzie śpi, co je i o jakiej porze?

Powiedziałbym, że to dramat dla dziecka.

Ja słyszałam używane w tym kontekście słowo ‘szacunek’. ‘Szanuję swoje dziecko, więc daję mu prawo wyboru’.
Zgadzam się, że okazywanie szacunku to duża umiejętność rodzicielska, ale trzeba umieć odróżniać szacunek od lęku rodziców przed stawianiem granic, przed konfrontowaniem dziecka z zaleceniami rodziców. Kiedy damy dziecku zbyt dużo wolności w podejmowaniu decyzji, zwłaszcza w obszarze, w którym brak mu doświadczenia, to ono po prostu tej odpowiedzialności nie udźwignie. Rodzice lubią sobie dorabiać różne ideologie, które usprawiedliwiają ich zachowanie – np. ideologię ‘bezstresowego wychowania’, ‘traktowania po partnersku’ czy jakiegoś innego ‘programu wychowawczego’, który rzekomo ma służyć dziecku i wspierać jego rozwój. Ale to całe racjonalizowanie często jest po prostu po to, żeby zagłuszyć lęk rodzica.
Jaki lęk?
W dzisiejszych czasach sukces dzieci w zdobywaniu życiowych osiągnięć jest jednym z podstawowych sposobów uzyskiwania prestiżu społecznego przez rodziców. Myślę, że stąd bierze się dość powszechny lęk rodziców o to, że może się okazać, iż jest się złym rodzicem, który niewystarczająco kocha, niewystarczająco się troszczy, niewystarczająco dużo poświęca czasu. To widać szczególnie wtedy, gdy rodzice idą na wywiadówkę. Idą i od razu myślą: ‘Boże, co ja tam o sobie usłyszę, czego tam znowu nie dopilnowałem, nie zrobiłem, co zaniedbałem?’. Drugim obszarem lęku jest obawa, czy moje dziecko będzie się dobrze rozwijać, jeśli nie dostanie tego czy tamtego, np. najnowszego modelu komputera, jeśli nie nauczy się angielskiego lub nie posiądzie innych umiejętności, które są bardzo potrzebne w dzisiejszym świecie, bo wyścig szczurów przyspiesza i zaczyna się coraz wcześniej. W związku z tym rodzice cały swój wysiłek wkładają w to, żeby udowodnić sobie i całemu światu, że jednak potrafią bardzo zadbać o swoje dzieci.
Zadbać to znaczy ulegać?
Bardzo często to się przekłada na uleganie, czyli nieumiejętność stawiania granic. A dzieci potrzebują granic, bo one im zapewniają poczucie bezpieczeństwa. Rodzice, którzy umieją zachować równowagę pomiędzy miłością, czyli dostarczaniem takich ciepłych, pełnych akceptacji uczuć, a stawianiem granic, ci, którzy umieją powiedzieć: ‘Nie wolno’, ‘Nie zgadzam się’, ‘Masz wrócić o 23 i koniec’, świetnie sobie radzą z wychowywaniem dzieci, bo dają im poczucie oparcia i w sobie, i w jasnych zasadach, które panują w domu.
A jeśli tych zasad nie ma? Albo dzieci o nich decydują?
Jeśli dzieciom pozwala się na wszystko w imię tzw. niekrępowania wolności, jakiegoś głupiego bezstresowego wychowania, nietemperowania osobowości, eksplorowania świata albo jeszcze innej ideologii, to one zaczynają eskalować swoje różne ekstremalne zachowania po to, żeby te granice wreszcie się pojawiły. Testują rodziców, żeby wzbudzić jakąś reakcję. Słyszałem, jak starsze dzieci w takich rodzinach mówią nawet: ‘No, nakrzycz na mnie! Daj mi klapsa! Powiedz, że nie mogę!’.
Jak wygląda takie wołanie o granice?
Dzieci robią się niegrzeczne, agresywne, niemiłe. Kilkulatek przeciążony odpowiedzialnością, niemający oparcia w stanowczych rodzicach ucieka się do takich zachowań jak bierna agresja, bunt. Ucieka, krzyczy, zamyka się w sobie. Niektóre dzieci próbują w heroiczny sposób podejmować jakieś decyzje, ale to jest zawsze dramat. Kiedy takie dziecko dojrzewa, jest jeszcze gorzej, bo nastolatki muszą się buntować, ale muszą też mieć rodziców z autorytetem. To bardzo trudna sytuacja dla obu stron – dziecko się wyrywa spod kontroli, ale musi to robić tak, żeby rodzice czuli, że je trzymają. Nastolatki potrafią znaleźć i trafić w takie czułe punkty u rodziców, takie obszary ich obaw, że rodzice czują się, jakby ich kochane i czułe dzieci stały się ich największymi gnębicielami. Mówią na przykład: ‘Jesteś złym ojcem, złą matką’, ‘Nie kocham cię’, ‘Tylko czekam, aż skończę 18 lat i opuszczam ten potworny dom’. Przestraszeni rodzice czują się niepotrzebni, obrażeni i często sięgają po jedyny dostępny im środek obrony – robią wtedy tzw. fochy: zamykają się, obrażają, odcinają od kontaktu. Nie potrafią, boją się powiedzieć, że coś im się nie podoba, coś ich złości w zachowaniu dzieci. Obrażają się, zamiast się konfrontować i mówić: ‘Nie zgadzam się na takie zachowanie, chociaż mi na tobie i kontaktach z tobą bardzo zależy’. Bardzo trudno im się znaleźć w takie sytuacji, nie rozumieją, że mogą czegoś zakazać, mogą być stanowczy, nie zgodzić się na coś i jednocześnie nie zrywać kontaktu. Mają tendencję do wycofywania uczuć i to są bardzo niebezpieczne sytuacje dla nastolatka, który tego kontaktu bardzo potrzebuje. On traci możliwość porozumienia, zostaje zupełnie sam i często prowadzi to do niebezpiecznego w rozwoju więzi dzieci i rodziców długotrwałego zerwania kontaktu.
Jaką cenę dziecko płaci za to, że rodzic oddaje mu władzę?
W maksymalnym wymiarze to jest utrata dzieciństwa. Znam takie rodziny, w których dzieci decydowały o wszystkim: gdzie się jedzie na wakacje, na co się wydaje pieniądze, jak się spędza wolny czas. Wystarczy tylko, że rodzic przeczyta w pozostawionym niby przez nieuwagę pamiętniku dziecka, że przy takich rodzicach to tylko się zabić. Wtedy rodzice wpadają w panikę i dokonuje się rodzinny zamach stanu – starzy godzą się na wszystko, czego dzieci zapragną. Dla dzieci, które w ten sposób zdobywają – przeważnie niechcianą – władzę, są to sytuacje dramatyczne. Zerwany zostaje bezpieczny i rozwojowy dla obu stron autentyczny kontakt. Dzieci przedwcześnie stają się dorosłe, a jednocześnie uwikłane w konflikt domowy nie nabierają takich umiejętności, jakie są potrzebne w kontaktach z rówieśnikami – umiejętności negocjacji, rywalizacji, ustępowania, budowania jakiejś spontaniczności, zadowolenia z siebie.
Stają się apodyktyczne?
Powiedziałbym raczej, że zbyt odpowiedzialne. Takie dzieci mają potem w dorosłym życiu kłopoty z tworzeniem partnerskich związków, gdyż wyszukują sobie takie osoby, którymi trzeba się opiekować, albo w ogóle nie wchodzą w związki, bo boją się zostać usidlone w pozycji opiekuna.
To zaskakujące, co pan mówi. Wydawało mi się, że dzieci, które ‘rządzą’ w domu, uważają, że to one są najważniejsze i to one dyktują warunki. Tacy ‘mali tyrani’.
Nie. To są dzieci, które mają poczucie mniejszej wartości i ciągłej niepewności. Są samotne, bez wsparcia, opuszczone przez rodziców, za których jeszcze czują się odpowiedzialne.
Z takich dzieci rzadko wyrastają tyrani.
A co z rodzicami, którzy mówią: ‘Moje dziecko jest najlepsze, najładniejsze, najfajniejsze’. Oni też nie znają granic?

To jest trochę inna bajka. To są rodzice tzw. oświeceni, a raczej pseudooświeceni, którzy się gdzieś naczytali i nasłuchali, że dziecko należy nieustannie chwalić bez względu na to, co robi, i nie dostarczać mu frustracji w postaci negatywnych komentarzy. Uważam, że to jest jeden z głupszych mitów, które krążą po świecie wśród różnych spraw związanych z wychowaniem. Przede wszystkim ciągłe chwalenie jest z gruntu nieprawdziwe. Dzieci natychmiast wyczuwają, że to, co słyszą, jest pewnego rodzaju fałszem emocjonalnym. Bo w życiu nigdy tak nie jest, że wszystko, co robimy, robimy świetnie i wszystko się nam udaje. Oczywiście dzieci często wchodzą w tę "grę" i potrafią ją cynicznie wykorzystywać. Stają się nieufne wobec komunikatów, które słyszą, i zaczynają sprawdzać, co się pod nimi kryje, a jedynym sposobem sprawdzania jest bycie niegrzecznym. Dziecko nie zapyta: ‘Mamo, dlaczego ty mnie tak bardzo chwalisz? Dlaczego mówisz, że świetnie mi idzie w sporcie, kiedy wszyscy inni mówią co innego?’. W związku z czym dzieci testują taką sytuację, żeby ona się jakoś ujednoznaczniła, bo tęsknią za tym, żeby były jasno postawione granice i adekwatny przekaz o tym, że są kochane.
Ale przecież takie dzieci ciągle otrzymują komunikat, że są kochane. Kiedy zachowują się niegrzecznie, rodzice tłumaczą: ‘A bo on ma taki temperament’, ‘Jest żywy’ albo ‘Od małego ma swoje zdanie’.

To wynika z tego, że rodzic boi się stawiać granice, boi się interweniować i racjonalizuje sobie swój lęk, tłumacząc sobie i innym, że ma jakieś wyjątkowe dziecko. Wtedy pojawia się stwierdzenie: ‘Jasiu, nie bij wujka, bo się spocisz!’. Efekt jest oczywiście ten sam – dziecko czuje się opuszczone i samotne.
Jeśli rodzice chcą osiągnąć jakieś sukcesy w wychowaniu, muszą być autentyczni i spontaniczni. Muszą być czytelni emocjonalnie dla swojego dziecka. Nazywać rzeczy po imieniu. Porażkę nazywać porażką, ale nie zostawiać dzieci samych z tą porażką. Można powiedzieć: "Nie udało się, ale jestem z tobą, możemy o tym porozmawiać, ustalimy jakiś plan, żeby następnym razem było inaczej. Mogę cię przytulić, pocałować, pójdziemy do kina, pogadamy" – żeby dziecko nie otrzymało z kolei takiego komunikatu, że jest ważne tylko wtedy, kiedy odnosi sukcesy.
Są oczywiście tacy rodzice, którzy wylewają na dziecko kubeł zimnej wody, kiedy odnosi sukces, bo mają w głowie jakiś chory pomysł, że jak się dziecko chwali, to się je rozpuści. Ale to jest przegięcie w drugą stronę.
Jakie koszty ponosi takie dziecko, które jest bez przerwy chwalone?
Czuje się niepewnie. Paradoksalnie, jako dorosły ma kłopoty z poczuciem wartości. Bo świat przynosi bardzo różne doświadczenia, również takie, w których ludzie mają do nas pretensje, są niezadowoleni z tego, co robimy, są na nas źli. Takie dziecko się nie zahartuje. Ono nie wie, jak się zachować w sytuacjach trudnych, bo najważniejsze dla niego osoby postanowiły je przed tym ochronić. A od rodziców najłatwiej, najbezpieczniej byłoby przyjąć negatywne informacje.
Dlaczego niektórym rodzicom tak trudno jest stawiać granice?
To są przeważnie rodzice o dużym poziomie lęku i małym poczuciu własnej wartości. Boją się, że jak postawią granice, to nie będą fajni, zostaną odrzuceni przez dzieci, nie będą przez nie kochani. A dzieci to oczywiście bardzo szybko wyczuwają i w różnych rozgrywkach mówią do takiej mamy, kiedy są niezadowolone: ‘Nie kocham cię!’. Ona zamiast powiedzieć: ‘No, no, ja ci zaraz dam!’, zaczyna się przejmować, zamartwiać i główkować, co by tu zrobić, żeby to dziecko ją jednak kochało i było szczęśliwe. Kiedy dziecko rzuci się na ulicę, bo nie dostało cukierka, krzyczy i tupie, taka przerażona matka natychmiast mu kupi tego cukierka, żeby je udobruchać. Ona boi się kompromitacji, opinii innych ludzi. Myśli, że inni pomyślą, że jest złą matką. Nie ma takiej wewnętrznej pewności, że ma prawo powiedzieć swojemu dziecku ‘nie’.
Skąd ten brak pewności?
W psychologii są takie pojęcia jak ‘ludzie zewnątrzsterowni’ i ‘wewnątrzsterowni’. Oczywiście te sposoby budowania relacji ze światem powstają w ważnych relacjach w dzieciństwie. Zewnątrzsterowni bardziej się orientują na to, żeby otoczenie było z nich zadowolone, a wewnątrzsterowni mają taki kompas wewnętrzny, który im mówi, czego chcą, a czego nie chcą, i posługują się nim w podejmowaniu decyzji. Wewnątrzsterowna matka spokojnie reaguje na to, że jej dziecko rzuciło się na ulicę. Powie: ‘Uspokój się, wstawaj natychmiast!’. Znajduje adekwatny sposób reakcji na trudną sytuację. Zna swoje granice i kategorycznie się nie zgadza na takie zachowanie. Natomiast matka zewnątrzsterowna wpada w panikę, stresuje się tym, jak otoczenie zareaguje. Żeby dziecko spacyfikować, natychmiast spełnia jego zachciankę. I jest dramat, bo takie zachowanie się utrwala, a matka żyje w coraz większym przekonaniu, że jest złą matką. Jednocześnie świat doświadczeń dziecka staje się chaotyczny, nieuporządkowany, a więc pełen lęku i zagrożeń.
Czy coś można powiedzieć o rodzinach, w których wychowali się ludzie zewnątrzsterowni?
Dużo niepokoju wynosi się z takich rodzin, w których było się kochanym w warunkowy sposób. ‘Kocham się, bo wynosisz śmieci’. ‘Kocham cię, bo masz dobre stopnie i jesteś grzeczna’. ‘Mój syn jest wspaniały, bo sobie dobrze radzi w walkach z rówieśnikami’. Wszystkie te warunkowe sposoby dawania uczuć rodzą napięcie i lęk – lęk, który uzależnia potem ludzi dorosłych od opinii innych osób. Spełnianie oczekiwań i pracowanie na dobrą opinię u innych ludzi staje się wartością ważniejszą niż świadomość, czego ja chcę i co dla mnie jest ważne. Kiedy tacy dorośli mają dzieci, zdarza się, że opinia dziecka staje się ważniejsza od ich własnej, więc robią wszystko, żeby to dziecko zadowolić.
Czy tacy rodzice mają jakieś korzyści z tego, że oddają władzę dzieciom?
Duże, bo dziecko, które musi decydować za wszystkich, zwalnia rodziców z odpowiedzialności za ich własne problemy, za relację, którą mają między sobą. W takiej sytuacji zawsze w tle jest jakiś konflikt rodzicielski bardziej lub mniej uświadamiany. W psychologii, w terapii rodzin to się nazywa ‘utrójkątowieniem relacji’. Różnie to może wyglądać. Niekoniecznie musi być tak, że dziecko rządzi i rozkazuje rodzicom. Dziecko, które czuje się odpowiedzialne za rodzinę, może np. uciec w chorobę albo sprawiać kłopoty wychowawcze, albo się zamyka, albo wchodzi w sojusz z jednym rodzicem przeciwko drugiemu. W takiej sytuacji rodzice mogą zawiesić swoje spory, gdyż ‘mają problem z dzieckiem’. Znam taki przypadek, gdy nastoletnia dziewczyna potrafiła swoim absolutnie destrukcyjnym zachowaniem doprowadzić do tego, że rozwiedzeni rodzice opuścili swoich nowych partnerów i zeszli się z powrotem, żeby się nią zajmować. Tak dzieci czasami ciężko psychicznie pracują, aby uratować małżeństwo rodziców, spójność rodziny.
Powiedział pan o sojuszu dziecka z jednym rodzicem przeciwko drugiemu. Czy nie jest tak, że w rodzinie, w której jeden rodzic jest bardzo uległy, drugi automatycznie zamienia się w policjanta i tutaj pojawia się pole do powstawania sojuszy. ‘Ja i fajny tata kontra mama policjantka’?
To, że ktoś jest uległy, wcale nie oznacza, że tylko takie zachowania prezentuje, a to, że ktoś jest dominujący, nie oznacza też, że tylko takie zachowania prezentuje. Bardzo często uległość jest formą agresji, a dominowanie jest formą wołania o kontakt i bliskość. Problem jest gdzie indziej. Rodzice, kiedy wchodzą do związku, wnoszą jakiś posag w sensie doświadczeń. Mają wzajemne oczekiwania w stosunku do partnera, wizje dotyczące związku. Często przyczyną konfliktu w parze jest brak poczucia wartości partnerów. Wtedy obydwoje uważają, że ta druga strona ma kochać bezwarunkowo, zaspokajać wszystkie ich potrzeby. Ale taka sytuacja na dłuższą metę nie może trwać. W życiu pary nieuchronnie pojawiają się kryzysy, złość, niezadowolenie z partnera. Wtedy padają zdania: ‘Ty mnie niewystarczająco kochasz’, lub: ‘Ty mi niewystarczająco pomagasz’. Ona mówi: ‘Ja jestem dla ciebie nieważna’. On mówi: ‘Ja mam za mało uczuć’. Pojawia się wtedy dużo frustracji, złości, walki, agresji. Jeśli w swoim mniemaniu nie dostaje się czegoś od partnera, to się tego szuka na zewnątrz. I to jest bardzo dobre pole do tworzenia sojuszy i do tego, żeby właśnie dzieci wzięły odpowiedzialność za rodziców. Stają się one elementem tej gry, tego tańca rodzinnego. Córka się przyjemnie uśmiecha, jest miła, mówi miłe rzeczy. Wtedy łatwo stworzyć sojusz z córką. I w ten sposób sygnalizuje się swojej żonie: ‘Widzisz, nasze dziecko się poznało na tym, kto tu jest dobrym człowiekiem. Gdybyś ty widziała to, co widzi nasza córka, toby nasza relacja wyglądała zupełnie inaczej’. Ten mechanizm jest zresztą najczęstszym powodem powstawania wszelkiego rodzaju zdrad.
To zapytam inaczej. Czy jest jakiś sposób na to, żeby wpłynąć na rodzica, który bez przerwy ulega i w naszym mniemaniu krzywdzi w ten sposób dziecko?
Jeśli spostrzegam, że mój partner nie stawia jasno granic, to mam wręcz obowiązek mu powiedzieć: ‘Dosyć! Nie zgadzam się, żeby było tak, że ty bez przerwy rozpieszczasz nasze dziecko, a ja w związku z tym muszę stawiać granice, wymagać, zakazywać, i żądam, żebyśmy ustalili jakiś wspólny front’. Ale trzeba to zrobić na osobności, bez dziecka, żebyśmy mogli razem wypracować jakieś stanowisko. Jeśli taki kryzys nastąpi, to pojawia się szansa na zmianę. Rodziny zawsze się zmieniają wtedy, gdy dochodzi do jakiegoś kryzysu, nawet małego. Kiedy ludzie się ze sobą pokłócą, wywalą różne swoje pretensje i nie poobrażają się na siebie na śmierć i życie, wtedy można powiedzieć sobie takie rzeczy, których nigdy przedtem by się nie powiedziało. Jeśli ludzie potrafią się w tej kłótni nawzajem usłyszeć, wtedy jest szansa na porozumienie i zmianę. Natomiast w przypadkach, nazwijmy to, patologicznych, kiedy właśnie jeden z rodziców jest w sojuszu z dzieckiem przeciwko drugiemu, tego typu interwencje są w zasadzie niemożliwe. W takich układach cała rodzina albo przynajmniej rodzice powinni udać się po profesjonalną pomoc, bo to sygnalizuje dużo głębsze problemy w ich relacji.
Wtedy pracuje się z całą rodziną?
Najlepiej. Albo przynajmniej z parą małżeńską – żeby takim rodzicom pokazać, że używają swojego dziecka do tego, co tak naprawdę dzieje się między nimi. Ponieważ dziecko jest używane jako argument. I płaci za to ogromną cenę, bo jeżeli mówi coś miłego ojcu, to się gniewa mama, a jeśli powie coś miłego matce, to ojciec się czuje zdradzony. Miłość, bliskość w rodzinie przestają mieć charakter autentycznego, spontanicznego źródła rozwoju, stają się właśnie wspomnianymi wcześniej warunkowymi uczuciami.
Czy jak pan patrzy na przestrzeni lat, to widzi pan dzisiaj więcej rodziców, którzy mają problem z wytyczaniem granic dzieciom np. w związku z tym, że są bardziej zapracowani i w ten sposób, pozwalając im na wszystko, rekompensują swoją nieobecność?
Na pewno coś takiego jest, ale stawianie granic jeszcze jakoś im się udaje, natomiast widać, że dzisiejsi rodzice mają ogromny problem z budowaniem bliskości z dziećmi, szczególnie tymi większymi. Nie traktują dzieci jak partnerów w rozmowie. A trzeba pamiętać, że dzieci nie są naszymi partnerami w zasadzie w żadnej innej dziedzinie poza jedną – okazywaniem uczuć. Jeżeli chodzi o życiowe doświadczenia, to my po prostu wiemy lepiej, jesteśmy mądrzejsi. Jeśli natomiast chodzi o uczucia, to są one niezależne od doświadczenia. Dzieci przeżywają takie same uczucia jak my i obie strony mogą sobie tutaj bardzo dużo powiedzieć. Nawet jeśli dziecko jest bardzo małe.
Czy podstawą budowania autorytetu jest umiejętność rozmawiania o uczuciach?
To jest nasz obowiązek. Szczególnie rozmawiania o uczuciach trudnych. I to powinno działać w dwie strony. My powinniśmy umieć komunikować dzieciom, że mamy do nich o coś pretensję, że jesteśmy źli, że się na coś nie godzimy, i dzieci również mają mieć prawo do wyrażania takich uczuć w stosunku do nas. Takie uczucia są w życiu nieuchronne i w żaden sposób nie przekreślają miłości. One tylko świadczą o tym, że nasza relacja jest prawdziwa. A dopiero w takiej relacji można czuć się bezpiecznie. Kiedy mówię partnerowi lub dziecku, że coś mnie złości, coś mi się nie podoba w jego zachowaniu, i potrafię także okazywać miłość, to wtedy właśnie najbardziej dbam o swoich bliskich.

Wyraź swoją opinię

Powiedz nam co myślisz...