Zawrat
listopad 15, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
“Pani Asiu, dlaczego o tym nie mówicie głośno! Być tak wysoko z dwójką takich chłopaków…musicie mówić, że oni mogą!”. Spotkanie z Panią Danusią i Panem Michałem pod Zawratem dało wiele emocji. Ich doświadczenie w zakresie funkcjonowania z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, ale i doświadczenie górskie zrobiło swoje. Zostaliśmy wyściskani, pochwaleni za to, że chodzimy tam gdzie wszyscy chcą dojść. To jest włączenie chłopaków w dobre życie.
Po rozgrzewce na Stołach, przyszedł ten moment by zdobyć Zawrat, przełęcz położoną na wysokości 2 159 m npm. Znacząca dla wielu. Stąd idzie się na Świnicę, stąd zaczyna się zdobywanie Orlej Perci. Jest to miejsce niezwykle popularne, przez co też bardzo trudne do zdobycia. W lecie kolejka do łańcuszków. W zimie tym samym szlakiem od Doliny Gąsienicowej to poważna wyprawa w śniegu i lodzie. My wybraliśmy jesień i szlak bardzo długi, ale łatwy, taki “karkonoski” od Doliny Pięciu Stawów Polskich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zawrat
No właśnie. Wielu z Was pyta, jak my to robimy, że wchodzimy tam gdzie wchodzimy. Cóż trzeba się zawsze jakoś przygotować. Zdobywanie Śnieżki w każdym możliwym wariancie, do tego nam służyło
https://www.zespoldowna.info/na-sniezke-a-la-rysy.html
https://www.zespoldowna.info/sniezka-niebieskim-od-pec-pod-snezkou.html
https://www.zespoldowna.info/sniezka-po-czesku.html
W szczególności to pierwsze przejście, gdzie Janek dał mi “popalić”, z dużą pewnością nas poważnie przygotowało: 19 km i 1 347 m przewyższeń.
…ale w Tatrach zawsze jest inaczej. Na starcie był już mróz. Janek wszem i wobec powtarzał, że jest mróz, a Kamil nie powtarzał, tylko jak zwykle “pojechał” w siną dal i nikt nie zamierzał z nim się ścigać, bo w tym jest po prostu najsilniejszy.
“Złapany” został przy Wodogrzmotach, bo tego sobie życzył . Zielony szlak do Doliny Pięciu Stawów Polskich miał być “szybką przebieżką” bo tam zawsze lodowato, nawet latem. Zatem Kamil znów dostał luzy i chłopak zniknął na pierwszej, długiej prostej.
Za to Janek, bo mróz, “wyhamował” i “kroczył” boczkami, by za bardzo się nie ślizgać…ale raczków to on nie ubrał!
Kamil poczekał na nas i przez pewien czas znów szliśmy razem, ale tylko przez bardzo krótki. Janek uśmiechnięty dalej kroczył i nie było już istotne dlaczego. On kroczył!
Kamil znów poczekał, ale znów uciekł i tak znów powstały dwie grupy: Kamil z Asią szli daleko z przodu, a my z Jankiem, grupa pościgowa, daleko z tyłu. Było tak, aż do podejścia na Siklawę. Tam zawsze jest problem, bo szron, lód i ślisko. Mieliśmy przejść razem.
Tak, Asia szła z Kamilem razem. Janek robił wszystko by iść inaczej, więc człapaliśmy za nimi i nic to że ślisko, mróz. Janek kierownik miał swój plan i go realizował. Jak Kamil patrzy na mnie z góry, to jakoś szło wytrzymać, ale jak Kamil z Asią, to był wstyd. Oni wyglądali jakby czekali na nas wieki, a my z Jankiem krok za krokiem…na Śnieżkę takim szlakiem prawie wbiegał i potrafił krzyczeć: “Tato nie leń się!”.
Doszliśmy do Siklawy. Jak zwykle w tym miejscu było bardzo ślisko. Janek tylko czekał na ten moment. Asia próbowała go instruować, ale jak jest niebezpiecznie, to on musi sam przecież.
Weszli do Stawów…euforii nie było, bo to nie był jeszcze ten moment na śniadanie przecież. Trzeba było jeszcze podejść do słoneczka…a to nie było w koncepcji kierownika. Krótkie “byłeś” i poszedł na śniadanie.
Weszliśmy na “słoneczko”. Zjedliśmy śniadanie i tam Janek zaczął:”Byłeś!” Pokazywał, czytał i padało: “Byłeś!” Panie które nas spytały o wejście na Szpiglasową usłyszały oczywiście “Byłeś”, a potem, że tam mróz. No i Panie zrezygnowały…a Janek patrzył na Kozi Wierch i patrzył. Chyba pamiętał, ile wysiłku nas to kosztowało.
Dolina Pięciu Stawów Polskich jest piękna. Każdy coś tutaj może znaleźć. Od momentu dyskusji z turystkami, Asia patrzyła na zlodowaciałe przejście na Przełęcz Szpiglasową. Janek na Kozi a Kamil w swoim tempie szedł. Było zadanie do zrealizowania, więc szedł. Zatrzymaliśmy się pod tym Kozim na chwilkę. Wciąż robił wrażenie, choć widzieliśmy go już z innej perspektywy, tych którzy tam byli.
Przed nami był Gładki Wierch i Gładka Przełęcz…oj chyba tam też kiedyś wejdziemy. Ta część doliny wyglądała niesamowicie. Do tej pory jeszcze tutaj nie dochodziliśmy, ale robiliśmy wciąż za ekspertów, gdy ludzie nas się pytali czy iść tam, czy gdzie indziej…no bo słyszeli: “Byłeś!”
Nagle ludzie się rozeszli po szlakach. Zrobiło się pusto. Na Wolaczyskach byli ludzie już tylko przed nami wysoko na podejściu pod trawers Kołowej Czuby. Chłopcy takie górskie przejścia lubią najbardziej. Szlak wyłożony kamieniami, ale trzeba wchodzić i czasami pokonywać przeszkody.
I jak zwykle Kamil “odpalił” do przodu, a potem czekał, jak tylko on to potrafi.
Jankowi za to spodobały się zygzaczki: “Tato teraz skręcamy, w którą stronę: prawo czy lewo?” Oj miałem dość tych zygzaków, bo co chwilę padało pytanie…ale szliśmy za Asią i Kamilem. Myślałem, że po Skalnym Stole my tu będziemy szaleć. To była jednak błędna teoria.
Asia z Kamilem to się pojawiali nad głowami, to znikali. To widzieliśmy ich jak siedzieli patrząc na nas z góry, to znów ich nie było. Goniliśmy jednak!
Pod Kołową Czubą poczekali na nas. Mieliśmy szansę na przywitanie kilku schodzących już osób. Zawrat było już widać, poniżej jasnego obrywu. U Janka włączył się zatem:”Zawrat daleko jeszcze?” choć miał go przed nosem. Nie wiem czy Asia z Kamilem szybciej się regenerowali, ale jak tylko wstali, to my zostaliśmy. “Zawrat daleko jeszcze?” niestety został.
Na pewno ten szlak na Zawrat jest duużo lepszy, piękniejszy i cieplejszy niż ten od Gąsienicowej. Ma jednak swoją wadę: schodki. Kamil w pewnym momencie już chciał wracać, a Janek …spowolnił już na maksa, skoro są to “schodki”, to po nich przecież się nie biega…można było zrozumieć jego wywód. Syna jednak zginało i to mocno.
…a pod nami był już Zadni Staw Polski, Wole Oko, obok nas Walentynkowy Wierch, a nad nami wciąż “schodki”. Janek musiał być zmęczony, bo go zginało w pół.
W końcu dotarliśmy i od razu mieliśmy pochwały. Pan oglądający kozice kilka razy nas podziwiał. Pani schodząc już z przełeczy, była pod olbrzymim wrażeniem, że Kamil i Janek są na tej wysokości bo w końcu to początek Orlej Perci….a Zawrat obok słońca zaoferował jak zwykle “przeciąg”. Szybkie zdjęcie i w dół obok kozic, bo one wiedzą gdzie najcieplej. Skończyło się pytanie o Zawrat, zaczęło się pytanie: “Skoczysz, czy zbiegniesz?” Mowa oczywiście o schodzeniu po schodkach!
Janek po odpoczynku bardzo szybko się zregenerował, bo przecież obiad czeka…zupa? Wtedy spotkaliśmy po raz pierwszy Panią Danusię i Pana Michała. Powiedzieli, że wszystkiego się spodziewali, ale nie nas tutaj. Oni poszli my kończyliśmy śniadanie. No i zaczęło się:”Biegniesz? Skaczesz?” Dwa schodki i to samo. Dodatkowo kontrolował tempo.
Co chwilę się obracał i kazał:”Skacz!” Szkoda, że ja go tak nie dopingowałem pod górkę. Może byśmy weszli szybciej
Na Kołowej Czubie znów spotkaliśmy Panią Danusię i Pana Michała. Tym razem wyściskali nas i opowiedzieli o ich doświadczeniach…i tym bardziej nalegali byśmy mówili o tym, że chłopcy tacy, jak nasi synowie, po prostu MOGĄ! Janek oczywiście też pogratulował Pani Danusi i zapewnił, że na pewno jeszcze się spotkamy.
Patrząc do tyłu na trawers Małego Koziego Wierchu, jaki pokonaliśmy, można było się cieszyć i patrzeć na to niezwykłe miejsce, tak odległe. Janek tym razem nie był ostatni a poganiał Asię, by oczywiście skakała. Oj ten Janek potrafi zarządzić!…a Kamil jak zwykle daleko z przodu i najlepiej ustawiony do zdjęć ze wszystkich, na tle tych wszystkich gór.
Kamilowi nie trzeba było przypominać o obiedzie. To był jego naturalny imperatyw:”Zupa?”. I szedł. A Janek testował schodki, bo to skakał, to biegł…ale raczej powoli a to była już godzina 14.00
Jak minęliśmy Kołową Czubę to zobaczył wszystkie stawy. Czarny Staw Polski jednak przypomniał mu o tej zupie, bo tam przecież było ciemno już. Przyspieszył, ale włączył “kierunkowskazy” i “nawigację”. “Tato teraz w prawo czy lewo?” a potem: “Skręć w lewo o ile to możliwe!” I tak szedł. Miałem wrażenie, że moja nawigacja przejęła nasze zejście.
Oczywiście cały czas żartował. “Tato skacz przecież” to było jeszcze mało zaskakujące, ale jak Pani Beata nas mijała, to nie dość że musiała się przedstawić, to Janek zasugerował, że jest mróz i trzeba biec. Pani Beata chyba nie miała sił na to.
Kolejna frajda to szlakowskazy. Czytał jak wcześniej i z dumą pokazywał: “Byłeś”. Koziemu się wręcz oberwało, bo przecież tam był…i brzmiało to jakby był dziesiątki razy, a nie tylko raz.
Dojście do mostku włączyło pytania: “Obiad, zupa?” u Kamila. U Janka już nie zupa, tylko pomidorowa. Robiło się i zimno, i słońce zachodziło, chłopcy czuli, że na obiad już jest późno. Zatem schronisko. Janek:”Tato idź po pieczątki!” tak było na wejściu. “A Ty?”. “Nie martw się idę po pomidorową dla Kamila”. Wszystko było jasne.
No i “zielone”, pietruszka nawet przez sekundę nie przeszkadzały. Zupa była, a pamiętam ostatnio jaka walka była w schronisku po zejściu z Chłopka, by choć 3 łyżki zjedli. Nauka nie idzie w las!
Niestety nauka mówiła, że przejście w dół ze schroniska będzie wydarzeniem. Zachód postępował. Lód na czarnym szlaku jak zwykle o tej porze był i trzeba było szybko zejść na dół. Janek włączył znów nawigację:”Tato w prawo, czy w lewo?” i szliśmy.
Kamil niestety pośliznął się. Był dramat bo rękawiczki brudne, bo spodnie brudne…ale że maść będzie w domu i będzie wszystko ok, też było. Od tej pory Kamil bardzo bał się. “Blokował się” na każdym kamieniu choć odrobinę będącym w szronie. Trzeba było mu pomagać. Janek oczywiście odwrotnie. No i o 16:00 zaczęło być bardzo szaro i bardzo ślisko w każdym możliwym miejscu. Była “walka” by ubrali raczki. Jednak hitem były latarki. Parafrazując hasło reklamowe jednego z produktów:”Lampka dodaje sił”…i Janek odjechał, nie szło go dogonić. On po prostu “odleciał” śmiejąc się w głos.
Gdy doszliśmy do Wodogrzmotów, Kamil odzyskał pewność siebie i teraz on w długą. Ludzie patrzyli kto ich mija, dodatkowo machający rękami i pokrzykujący do siebie i to idąc samemu prawie. W ten sposób znów spotkaliśmy Panią Danusię i Pana Michała. Znów dobre słowa i musieliśmy gonić za Kamilem. O dziwo dogoniliśmy, lampki czynią cuda!
Ponad 22 km, przewyższeń na 1 258 m czyli na Rysy od słowackiej strony weszlibyśmy jak nic. Dzisiaj już to nas nie dziwi, że dajemy radę. W tych górach ludzie choć są kompletnie zaskoczeni naszą obecnością, patrząc nie wiedząc jak na to zareagować, na machającego Kamila, czy też pytającego o ich imię Janka, przy tym głośno krzyczącego cześć. Są jednak otwarci, podziwiają nasz wysiłek, bo sami doświadczają tego, co my. Dla nich jest to zaskoczenie, że w tym miejscu, tak wysoko, na tak długich trasach spotykają nas, nasze dzieci, które zazwyczaj są chowane pod kloszem i w ich świecie…a przecież oni mogą tutaj być, gdzie wszyscy w ich najlepszy możliwy sposób. Na tym polega włączenie. Ja jestem dumny z mojej rodziny, że w tych górach daje radę. Warto, bo ludzie tutaj są jednak inni.