Żmij, Kalenica
kwiecień 17, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Asia po kilku tygodniach dołączyła do nas. Kamil ze mną po wirusie. Musieliśmy wybrać łatwy spacer, byśmy nie padli pod pierwszą górką. Popatrzyliśmy na pogodę i w górach wszędzie miało lać. Odrobinę mniej w Górach Sowich i tam postanowiliśmy się wybrać na grań, której jeszcze nie przeszliśmy.
Plan był jak widać. Jednak im byliśmy bliżej, tym trudniej było zdecydować się na zaakceptowanie tego, że jednak zmokniemy. Modyfikowaliśmy trasę i stwierdziliśmy, że jednak zaczniemy od Przełęczy Woliborskiej, tam nas jeszcze nie było.
Międzyczasie ubawiło nas piękne, pełne, “górskie” zdanie wypowiedziane przez Kamila. On nigdy nie mówi takich zdań. Gdy mijaliśmy Dzierżoniów, czyli nasza drogę na Wielką Sowę, Kamil krótko i jednoznacznie się wypowiedział:”Sowa byłeś, dzisiaj nie!”
Syn zna się na topografii i pamięta chyba wszystkie drogi. Zatem zaskoczyliśmy chłopców wyborem trasy i cieszyliśmy się z tego.
Start zaczęliśmy jak …niezwykle ostatnio. Kamil wystartował i nie odpuścił, więc Janek szedł za nim. Kamil zatem czekał na nas jak zwykle ciesząc się, że jest z przodu.
Kamil był strasznie rozochocony, gadał, powtarzał i musiał powtarzać. Celem tych słów oczywiście byliśmy my. W tym czasie Jankowi jednak udało się być pierwszym na chwilę. Naszą pierwszą górą miały być Czarne Kąty. Jednak nie było to łatwe. To była katastrofa, drzewa połamane, gałęzie …wtedy od razu przypomnieliśmy sobie o naszej ostatniej wyprawie w Górach Sowich. Wtedy nauczyliśmy się znaczenia słowa okiść, jak gałęzie pod wpływem lodu, łamały się jak zapałki.
https://www.zespoldowna.info/na-wielka-sowe-i-dalej-przez-lisie-skaly-na-koziolki.html
Szczyt znaleźliśmy, ale liczba połamanych gałęzi, drzew spowodowała, że odpuściliśmy sobie szukanie tabliczki, nie szło po prostu.
Humory dopisywały. Pogoda też była z nami. Janek zaakceptował, że tym razem brata nie doścignie, jednak im dalej, tym było gorzej. Takiej katastrofy lasu nie widzieliśmy jak chodzimy. Nie może być to też wina tylko okiści, wyglądało bardzo źle.
Szlak stawał się torem przeszkód. Janek to wykorzystał i był przez chwilkę pierwszy. W pewnym momencie jednak stanęliśmy: jak przejść przez ten armagedon. GPS wyznaczał już szczyt Jagody mającej 816 m npm., ale w tych połamanych drzewach nic nie było. Ale od czego jest dobry los w dobrych górach. Do tej pory nie spotykaliśmy nikogo. Pod Jagodą spotkaliśmy dwóch turystów, którzy pierwszy raz byli w Sowich Górach. Zapytali co to ma znaczyć te połamane drzewa, do cna. Wytłumaczyliśmy co nas spotkało z okiścią. Byli zaskoczeni. patrzyli chwilkę na nas, przywitali się z chłopakami, którzy koniecznie chcieli z nimi pogadać. Popatrzyli uważniej na Janka i jego odznaki. Padło pytanie:”Zdobyli Koronę? O to jest Diadem?” Zrobiło się bardzo miło. Podziwiali chłopaków, pogadali, przybili piątkę i życzyli zdobycia Korony Tatr, bo już niewiele nam brakuje. Takie chwile niosą. Na koniec spytaliśmy się o tabliczkę Jagody i tylko dzięki nim znaleźliśmy ją. To było fajne, bardzo.
Schodząc w dół z Jagody widać było skalę dramatu tych lasów. Góry wyglądały bardzo źle. My jednak twardo w dół do Wigancickiej Polanki. Tam leżały pokotem świerki i kolejna runda przeszkód. Daliśmy radę.
Padliśmy pod Popielakiem. Niby tylko 856 m npm, ale podejście jak pod Wolarz , no prawie, bo Popielak jest ciut większy od Wolarza, ale też tam jest 852 m npm.
https://www.zespoldowna.info/szczytnik-wolarz.html
Na szczycie kolejny zator. Kamil czekał aż się dowleczemy i jakoś udało się wejść. Patrzyliśmy na połamane drzewa i już wiedzieliśmy, że nie znajdziemy tabliczki. Uradowało nas to, że ktoś napisał nazwę szczytu na pniu i zgodziło się to z GPSem. Mieliśmy zatem już trzeci szczyt dzisiaj zdobyty. Popielak jednak nas zaskoczył. Od wschodu cały las bukowy był zniszczony, ale od zachodu las świerkowy przeżył. My jednak cierpieliśmy, coś ten Popielak jednak był jak Wolarz, ostry na wejściu i zejściu!
“Spadliśmy” do Bielawskiej Polany i pojawił się nasz cel: Żmij 887 m npm, nasza czwarta góra do kolekcji. Podczas ostatniej wyprawy usłyszeliśmy, że jest tak samo świetny jak Lisie Skałki. Skały było widać już z daleka (po lewej stronie na zdjęciu powyżej), więc wiedzieliśmy że to będzie to, nasz odpoczynek i cieszenie się wspaniałym miejscem. Najpierw trzeba było pokonać błoto i popatrzyć na Popielaka, zrobił na nas wrażenie.
Kamil który dzisiaj świetnie gonił do góry, wiedział (tylko skąd?), jak zejść ze szlaku. Czekał, pokazywał i nawet byliśmy zaskoczeni trafnością podpowiedzi.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBmij_(g%C3%B3ra)
Przeszliśmy ścieżką na skałki, które od razu rzuciły się w oczy. Obok czekała na nas tabliczka. Myśleliśmy, że będziemy sami. Jednak okazało się, że byli tam panowie, patrzący w dal:”Chcecie popatrzeć? Warto!” I tak zaprzyjaźniliśmy się z kolejnymi ludźmi gór. Patrzyli, doceniali nas w tym miejscu. “Zrobimy Wam zdjęcie na tym wspaniałym miejscu, chcecie?” i było zdjęcie w dal w kierunku Włodzickiej Góry.
Jednak jak się okazało, największą atrakcją były te skały, które widzieliśmy z dołu. To było gniazdo orła…tak sobie pomyślałem.
Odpoczywaliśmy na innych skałkach. Na to wyglądało, że nie zmęczyła się ekipa, więc postanowiliśmy wejść na Kalenicę, na której dawno nie byliśmy, bardzo dawno. To była jedna z pierwszych gór jakie zdobyliśmy.
https://www.zespoldowna.info/kalenica.html
Start na Kalenicę, Janek krótko skwitował: “Znów do góry!”. Szybko jednak zmienił zdanie jak wspomniałem, że tam już chyba jest nowa wieża. Przyspieszyliśmy do wieży. Pod wieżą piknik fajnych ludzi i od razu uśmiechy. Panie jak zobaczyły, że chcemy zrobić chłopakom zdjęcie…”Dawajcie robimy Wam zdjęcie rodzinne!”. Tacy są ludzie gór!
To nie był koniec atrakcji. Janek oczywiście na górę na nową wieżę…dla nas. Wszedł szybko, ale widać było, że niekoniecznie czuł się dobrze widząc przez ażurową konstrukcję Asię i Kamila. “Złapaliśmy” Wielką Sowę w oddali i w dół, bo przecież chmury idą! Niech tak będzie.
“Pszczoła na szkło” wskoczyła u Asi, była to niespodzianka, dawno nie widziana, przy tej pogodzie…ale skoro idzie deszcz to trzeba w dół.
Z Kalenicy oczywiście Kamil pierwszy “spadł”. Potem goniliśmy go dalej. Jak usłyszał deszcz i powrót do auta, to jakoś mu się szybko szło.
Janek próbował złapać brata i w końcu się udało na polanie, ale na Popielaku wszystko wróciło do normy. Kamil odszedł do góry, my człapaliśmy za nim, i to człapanie się do czegoś przydało!
Janek w pewnym momencie, jakieś 8 metrów od szlaku zauważył tabliczkę. Został królem polowania! Mieliśmy tabliczkę!
Jednak zejście z pod niej, już nie było takie fajne. Owszem było widać Jagodę, wracaliśmy tym samym czerwonym szlakiem, ale katastrofa lasu tutaj była przerażająca.
Jagoda już czekała na nas, tak samo jak sunące obok chmury. Musieliśmy przyspieszyć. Chłopcy przyspieszyli, a my nie, więc musieli czekać, tak już jest z rodzicami.
Zdążyliśmy przed deszczem. Jak zwykle dużo szczęścia. Spacer nam się udał i zaskoczył nas. Żmij bardzo. Na naszym liczniku było 785 szczytów plus 3 z przejścia przez Szczytnik na Wolarz. Zatem jak dodamy 4 nowe, będziemy mieć 792 szczyty zdobyte.
Jednak naszą wycieczkę kończyliśmy w inny sposób. Zastanawialiśmy się czego jeszcze w Górach Sowich nie widzieliśmy? Okazało się, że czeka na nas jeszcze Mała Sowa i Zygmuntówka, schronisko, a Asia nie widziała Lisich Skałek. Zatem plan na następną wyprawę został już przygotowany i tak uciekaliśmy przed deszczem, który nas od tej pory już gonił.